sobota, lutego 25, 2006

[ferment, egzystencjonalny smród]

dystyngowany
(jak kupka nawozu)
wstałem i szklanym wzrokiem wodziłem za ślizgającymi sie po podłodze krokami. Wyczerpująca bitwa z uciekającą w sen świadomością rzuciła mnie na skraj lodówki. Prawie po omacku schwyciłem desperacko spoconymi dłońmi chłodne drzwiczki, opierając na nich cały ciężar życia.
Umieram powalony nawałnicą kolorów i zapachów.
Sięgam. Ręka trafia pustkę.

Gdzie się podziała moja lodówka?
Gdzie się podziała moja ręka?

Niezważając na dalszy rozwój wypadków zostawiłem je sobie samym udając się jak najśpieszniej ku rozwartym ramionom mego łóżka. Miękkości, alabastrowych falban delikatność sennie tuli bielą do snu ciemność na zewnątrz.

Bieg zdarzeń biegł dookoła, ludzie biegli za nim dookoła mnie, biegły krzyki. Leżałem w swoim łóżku miękkim przytulnym w epicentrum ciszy na środku ruchliwej ulicy.

Jął gasnąć z wolna jakiś ogień we mnie, począł się żar dopalać, sen morzył. Przeciągłe ziewania świateł samochodów omijających moje łóżko zwalniały, ciemniały, głuchły. Wszystko uciekało, odchodziło. W głowie została mi tylko jedna myśl. Jedna, której gotów byłem bronić do końca. W pełnej desperacji próbowałem znaleźć sposób by ją zapamiętać.
By nie zgubić.
Jedna myśl; "napiszę sobie inne życie"

1 komentarz:

me pisze...

taaak, ale czy napiszę sobie inne życie znaczy koniecznie zacznę żyć od nowa? :>