wtorek, sierpnia 29, 2006

[wibethout]




wiarołomne niechaj śpią w dolinach
w rozpadlinach, myśli moje
w szalu rosy skronie
niech usypia chwila

gdy szarpać zacznie wicher
wierzchołkami świerków
ciemne chmury z wierchów
spłyną w tą dolinę

niech śpi dalej co spać ma
i nigdy się nie budzi


Zapominam kropka. Przecinek też. Jechałem ostatnio autobusem. Z miasta do miasta trasa prosta na przestrzał dziesięć kilometrów. Przystanek środkowy bardziej niż mnie drzwi otwierają się i wsiada. Koło pięćdziesiątki. Niepewnie. Bardzo. Ubiór letni eleganckiego starszego pana, jasna lekka kurtka, spodnie. Czupryna lekko przypruszona siwizną. Rozgląda się. Chce usiąść a jednak powstrzymuje go widok nowego pokolenia rozpartego wygodnie na fotelach. Lekkie wachanie można było dostrzec w nieskoordynowaniu jego ruchów. Stanął i zaczął patrzeć. Autobus ruszył. Z każdym obrotem jego głowy, stawała się większa.

Przykre uczucie ogarnęło mnie z nienacka. Otóż uświadomiłem sobie to przed czym mechanizm obronny psychiki starał się mnie ustrzec.

W momencie eksplodował w moich oczach tysiącem słomianych barw i zapachem świeżego łajna. Wytrysnęła z niego małowioskowość. Straszne i przytłaczające. Stał bezradnie rozglądając się i już prawie nie było go widaćć zza kopy słomy która wyrosła tuż u jego stóp.

Odwróciłem głowę spoglądając na zalane słońcem pola uprawne. Pomyślałem że czasem dobrze że szyba autobusu oddziela mnie od wiejskiego świata.

piątek, sierpnia 18, 2006

[when'y]

zamykam, gaszę
światło okien

gwiazdy poddasze
ciemnością oplotły

w pudełku gwasze
nieużywane płaczą


Po szczęściu beznadzieji
Po straconym wietrze

uczuć