wtorek, grudnia 12, 2006

[mnieto]

...

Leżał. Może jednak leżał? Ciężar powietrza w płucach nie pozwalał myśleć trzeźwo. Powieki stalową kurtyną spadły na oczy. Wsłuchiwał się w cisze by dać sobie nadzieję, że to jednak nie jest cisza. Ale - cisza. Cisza bezwzględna, bezwymiarowa. Nie było nic prócz chyżych jego myśli przeskakujących po wyimaginowanych ucieczkach. Oczy jego pracowały. Nie było nic, co mógłby poczuć. Cisza opanowała jego oczy.
Było biało. Nie mógł otworzyć uczy, ale wiedział że biel dominowała nie zostawiając innej barwie przestrzeni. Biel biła go po twarzy, smagała lodem.

Szum jednostajny, miliardów opadnięć trwał może minutę. Uzmysłowił sobie, że słyszał go cały czas, a słyszał go ciszą.

Nie potrafił wypowiedzieć słowa radości, a radość mówiła jego myślami.

Smutek szumiał pusty a on umierał szczęśliwy, losem zaginionych konwertytów. Usłyszał światło. 

Brak komentarzy: