wtorek, stycznia 24, 2006

[gendre]

Gdy mówił, wiosna kwitła pełnią młodości w radosnym tembrze jego głosu, i przez wypełniony szklaną pieśnią deszczu pokój przetaczała się bezchmurna burza pełni słońca.
Anna siedziała nieruchomo roniąc ukradkiem gorzkie spojrzenia ciekawskiej pary oczu. Bezdech falami wstrzymywał powietrze, jak partie chłodu w ciepłym wietrze wiosennej ulewy. Deszcz w dlaszym ciągu wybijał na szybach melodię przygnębiającego otępnienia, a Anna trwała i trwała wciąż.
On poruszał wargami dalej, a z ust wylewał mu się rwący potok słów.
Wzbierał. Kategorycznie odmawiał. Karcił, karał. Nadawał sens i bezsens.
Mówił straszne rzeczy lekko, przeraźliwie lekko, unosząc intencję, wyżej, wysoko, hen, tam gdzieś sens mowy topiąc, jak żuraw nogę brodząc wśród sitowia zatknął sens mowy swoje dostojnie i szybko w oceanach nieba.
A słowa wiatrem pędził po stepach ciszy. Głosek tętent galopował z furią po ścianach świdrującym echem. Smagał siebie, odbierał.
Pędził, zmieniał, wyrywał, chłodem gnębił.
Przerwał.
Błysk w studni jego oka zaświecił tryumfalnie na krótkie mgnienie sekund, po czym zgasł, wyblakł, a gdy bledł, wydawał pomruk, jęk głuchy z siebie osuwając się nieświadomie na płaszczyznę podłogi.

***

Anna Kołysana pamięcią w metrum deszczu spoglądała pustymi, zimnymi paciorami szklanych oczu, na pokój.
Widząc tylko ostanią kroplę deszczu, która wciąż spadała i lot jej spektakularnie nienaturalny w rozciągłości czasowej zwiastunem był. Był zwiastunem swojego końca. I końca deszczu.

***

Przestawało padać
Chmury poczęły się usuwać i pierwsze nieśmiałe promienie bladego światła biegły mokrym powietrzem i skakały po dolinach.
Anna wstała i stojąc w drzwiach obserwowała jak żółty blask zalewa coraz głębiej mokre pagórki traw niknące w oddali.

***

Czytam Przyszłość w oczach rąk.

Brak komentarzy: